Jakie powinno być przywództwo w kryzysie? Jak powinien zachowywać się lider w wyjątkowo trudnych sytuacjach?
Dużo piszę o angażującym przywództwie, o pytaniu innych o zdanie i pomysły, włączaniu do współdecydowania, zapraszania do współodpowiedzialności. Są jednak sytuacje, gdy przywództwo nabiera innego kształtu. Podczas sytuacji kryzysowych.
Kilka lat temu poczułam czym jest prawdziwe przywództwo w kryzysie, gdy zagrożone było moje życie. Nie tylko moje, ale kilku znajomych płynących niewielką żaglówką.
Żeglowaliśmy w 5 osób po Morzu Śródziemnym, pływając prawie 24h na dobę, aby jak najwięcej być na morzu. Zmęczeni, ale szczęśliwi, że jest wiatr, że wystarczy co kilka dni podładować się w porcie, uzupełnić zapasy i można płynąć dalej. Dokoła woda, woda, woda… Często nic więcej w zasięgu wzroku. Wrażenie jest fantastyczne. Wolność, przestrzeń, ale też świadomość, że na tak małej łupinie… wszystko może się zdarzyć.
Którejś nocy zmieniła się pogoda. Zaczęło wiać dużo mocniej niż dotychczas, co na początku bardzo nas ucieszyło, bo gdy łódka zaczyna skakać na falach lub kiwają nią porządne przechyły to jest ekscytującym przeżyciem. I dobrze wygląda na zdjęciach! Ale gdy
w oddali pojawiały się błyskawice zaczęliśmy czuć niepokój. W ciągu godziny niebezpiecznie zbliżyły się do nas, rozświetlały nocne niebo za naszymi plecami jakby ktoś wielkim nożem przecinał czarne zasłony! Do najbliższego portu w Katanii mieliśmy 3 godziny drogi, burza szaleje, rzuca naszą łódeczką jak łupiną orzecha! Już widać główki portu, ale my wszyscy odwracamy się co chwilę przerażeni błyskawicami. Taka mała łódeczka, 3 godziny od lądu, nie ma żadnych szans, gdyby coś się stało. Naprawdę bardzo się bałam. Jak wszyscy. Zaczęliśmy rozmawiać o tym co najgorszego może się stać.
Wtedy wstał kapitan i powiedział, że mamy zakaz odwracania się w tył i patrzenia na błyskawice:
– Macie patrzeć na światła portu, nie na rufę! Tam jest nasz cel! Tam płyniemy i tam dopłyniemy! – krzyknął tak stanowczym tonem, że nikt więcej nie odważył się poruszyć… Wpatrywaliśmy się w oddalony port Katanii nie śmiąc nawet pomyśleć, że moglibyśmy tam nie dopłynąć. Kapitan wydawał krótkie polecenia:
– Kasia do radia, łączysz się z portem! Piotr do mapy, szukasz bezpiecznego wejścia! Paweł zostaje za sterem, utrzymuj kurs!
Bałam się, drżały mi ręce gdy trzymałam radio. Wiedziałam, że jesteśmy w tarapatach. Ale też czułam, że muszę wykonać swoje zadanie, że jest bardzo ważne.
Kapitan utrzymywał naszą uwagę skupioną na zbliżających się światłach portu. Moim obowiązkiem było połączenie się z portem i uzgodnienie wejścia w trudnych warunkach. Niestety, port się nie zgodził… wejście było zbyt ryzykowne podczas sztormu, właściwie pewne było, że rozbijemy się o skały, jeśli podejdziemy zbyt blisko. Gdy blada przekazałam tę wiadomość, wszyscy znieruchomieli. To była nasza nadzieja na przeżycie. Jakie mamy szanse utrzymując się na tej malutkiej łódeczce, w środku nocy, w środku burzy?
– Przestańcie się rozklejać, burza minie. Będziemy się utrzymywać pół godziny od portu i co jakiś czas ponawiać łączność. Kasia złap inne jednostki w pobliżu, niech wiedzą, że tu jesteśmy. Siedzimy tu razem i przeczekamy. Jak tylko poprawi się pogoda na tyle, by port nas wpuścił, wpłyniemy, odpoczniemy i odeśpimy.
Następna godzina była bardzo trudnym przeżyciem. Wiedziałam, że załoga liczy na moją łączność radiową, że kapitan we mnie wierzy. Chyba tylko to trzymało mnie i nie pozwalało się rozsypać. Po godzinie burza ucichła, wiatr się uspokoił i port zezwolił na wejście. Wpływając wąskim korytarzem zrozumieliśmy, że podczas burzy roztrzaskalibyśmy się o skały. Wejście do Katanii jest długie i wąskie, pływają tam też duże jednostki. Wiatr wciąż był dosyć silny, musieliśmy zebrać ostatki sił, by bezpiecznie zacumować. Byliśmy nieprzytomni ze zmęczenia. Padliśmy na koje i spaliśmy kilkanaście godzin. Potem dowiedzieliśmy się, że inni przychodzili oglądać naszą łajbę, co przetrwała, choć szanse były mikre.
Obudziliśmy się wciąż nie wierząc, że przeżyliśmy. Niedowierzanie i szczęście mieszały się ze sobą. Byliśmy we włoskim porcie, była piękna pogoda, ani śladu burzy! Siedzieliśmy na pokładzie, jeszcze z potrzebą rozpamiętywania nocy: „Ale było strasznie!” mówiliśmy sobie i cieszyliśmy się, że jesteśmy bezpieczni. Że żyjemy!
Po tym rejsie wypływałam jeszcze nie raz z tym samym kapitanem. Miałam w 100% pewność, że jestem bezpieczna, że on wie co robi, że wyprowadzi nas z każdej burzy. Ufam mu całkowicie i wiem, że po tych przeżyciach on ufa każdemu z nas, bo nikt nie zawiódł.
Również dzięki temu kapitanowi wiem, jak zachowuje się prawdziwy przywódca w kryzysowej sytuacji:
– nie pozwala się bać (odwraca uwagę, zajmuje czas i myśli)
– skupia uwagę na celu (patrzcie na światła portu)
– daje nadzieję (burza minie)
– szuka alternatyw (łączność z innymi jednostkami była po to, by w razie tonięcia ktoś mógł nas wyłowić…)
– rozdziela role/ zadania i buduje poczucie odpowiedzialności za nie
– integruje (jesteśmy tu razem i razem dopłyniemy).
Raczej nie zdarza się, by menedżer w firmie znajdował się z zespołem w tak niebezpiecznych sytuacjach. Ale to nie musi być sztorm, to może być silny strach ludzi związany z pandemią, przejęcie firmy, czy inna trudna sytuacja, wzbudzająca silne emocje w zespole. Wtedy Ty, jako lider, musisz zebrać wszystkie swoje siły i stanąć jak ten kapitan mówiąc innym, że dacie radę, bo jesteście razem.